Trudne początki

Jedenasta Mleczna historia ma trudny początek. Poród nie zawsze jest tym wymarzonym i magicznym doświadczeniem, a to pociąga za sobą nieplanowane zdarzenia. Jednak mimo wszystkich trudności dzisiejsza bohaterka przetrwała i dzielnie karmiła synka. A wsparciem dla niej był mąż i doświadczona koleżanka. Ta historia pokazuje, jak ważne jest oparcie w najbliższych i choć ojcowie nie karmią piersią, to jednak mają ogromny udział w osiągnięciu sukcesu laktacyjnego!

Odkąd dowiedziałam się o ciąży, byłam przekonana, że będę karmić piersią syna. Co prawda miałam przygotowany zestaw butelek i pudełko mm (mleka modyfikowanego), „tak w razie czego”, ale mąż nie pozwalał mi na czarne wizje. Kiedy tylko mówiłam: „no zobaczymy, czy uda mi się karmić”, kwitował to stwierdzeniem: „przecież skoro chcesz karmić, to będziesz”. Ot taki z niego kochany optymista, który wspierał mnie od samego początku w mojej mlecznej przygodzie.

Niestety sam początek karmienia był nie taki jakbym chciała. Miałam bardzo trudny poród z mnóstwem komplikacji, zakończony ostatecznie cięciem cesarskim w pełnej narkozie. Po wybudzeniu zobaczyłam syna tylko na chwilę, potem został zabrany. Od razu powiedziałam, że nie zgadzam się na karmienie mm i proszę o przynoszenie syna jak będzie potrzebował (mąż również interweniował i powtórzył moją prośbę), niestety nikt w szpitalu tego nie respektował. Bez mojej zgody syn był dokarmiany (obawiam się, że trochę na siłę, bo potem usłyszałam z oburzeniem, że „nie chciał pić mleka, a jak już się udało, to potem wszystko wymiotował”). Następnego dnia przyniesiono mi syna, niestety ja byłam jeszcze unieruchomiona. Kiedy maluszek zaczął być głodny poprosiłam o pomoc w przystawieniu do piersi. Do tej pory nie mogę zrozumieć zdenerwowania położnej i jej pretensji, że powinnam przeczytać ulotki o karmieniu, skoro chcę karmić piersią, a nie teraz prosić o pomoc. Nie poddałam się, przetrwałam niemiłe komentarze.

Jakie to było niesamowite szczęście, kiedy Maciejko pierwszy raz zaczął pić mleczko!

Łzy szczęścia płynęły mi po policzkach. Przeniesiono nas już razem na salę i „walczyłam” dalej. Wcale nie z synem, nie z bólem, nie z nawałem, ani „brakiem mleka”, tylko niestety z personelem szpitala. Na każdej wizycie słyszałam od pediatry, że mam niedożywione dziecko, głodzę je i powinnam zacząć go dokarmiać butelką. Doradca laktacyjny tylko szeptał mi do ucha: „niech pani poda butelkę choć raz, będzie spokój”. Byłam oburzona i jednocześnie smutna, że nie mogę uzyskać żadnej pomocy. Wspierała mnie telefonicznie koleżanka, matka dwójki dzieci karmionych piersią i mój ukochany mąż. Te komentarze sprawiły jednak, że tylko zawzięłam się: „ja wam jeszcze pokażę” 😉 i karmiłam dalej piersią. Po powrocie do domu, kiedy nie musiałam już słuchać głosów z zewnątrz okazało się, że nie mamy żadnych problemów z karmieniem. Syn wspaniale przybierał na wadze, bez problemu łapał pierś, był takim cycusiem mamusi, a pierś stała się lekarstwem na wszystko. Po drodze mieliśmy kilka kryzysów, szczególnie kiedy syn miał gorszy czas, ale nasz początek drogi mlecznej tylko dodawał mi sił i wytrwałości.

Syna karmiłam 16 miesięcy, musiałam odstawić ze względu na zagrożoną ciążę, ale do tej pory „cycusie” są ważne dla niego. Kiedy trudno mu się uspokoić przytula się do nich delikatnie i jego smutki są szybko ukojone.

Sama bardzo przeżyłam to odstawienie, ale w moim sercu na zawsze pozostaną te nasze wspólne chwile, które wywalczyliśmy całą rodziną.

Oczekuję teraz drugiego maleństwa i naszej kolejnej, pięknej i mam nadzieję bezproblemowej drogi mlecznej.

Wiola